1maud 1maud
244
BLOG

Krwiożerczy kapitalizm.Zaorać rynek

1maud 1maud Polityka Obserwuj notkę 56

 

Wywiady z Geraldem Celeste, z Trends Research Institute, nazywanego amerykańskim Nostradamusem gospodarki, mogą euro entuzjastów doprowadzić do poważnego bólu głowy. Celeste, który przewidział załamanie rynków światowych z roku 2008/2009, nie zostawia również suchej nitki na pędzie do powszechnej globalizacji, uznając ją za jedną z przyczyn odchodzenia od zasad wolnego rynku.

Celeste o strefie euro: „ Czystrefie euro grozi rozpad?

Trends Research Institute przewidział obecne kłopoty strefy euro, jeszcze zanim powstało euro. Kiedy tworzono wspólną europejską walutę, kierowano się nadziejami, jakie dawało zjawisko globalizacji. To wydawało się wówczas wspaniałym pomysłem. Ostrzegaliśmy wtedy jednak, że w trakcie kryzysu ta idea nie wypali. Państwa będą wówczas kierowały się jedynie swoim własnym interesem, co widzimy teraz. Unia Europejska prawdopodobnie będzie musiała zmodyfikować traktaty, by pomóc Grecji. Polityka „jeden rozmiar zadowala wszystkich”, (czyli wspólna waluta i bank centralny dla mocno różniących się gospodarczo państw – dop. red.) nie sprawdza się ani w przypadku unii walutowych, ani w przypadku ubrań.

Wiele krajów Europy Środkowo-Wschodniej chce jednak szybko przyjąć euro...

A kim właściwie są ci politycy, ci „geniusze”, którzy chcą pozbyć się narodowych walut, mających długą tradycję, by wziąć udział w eksperymencie, trwającym zbyt krótko, by można było uznać go za sukces? Euro ma przecież jedynie nieco ponad 10 lat i nie dowiodło swej trwałości.”

Potwierdzeniem diagnozy TRI jest stwierdzenie na łamach Parkietu Beaty Karbownik ”Autorka sugeruje, że ekonomiczne kłopoty Grecji, a także w pewnym sensie Portugalii czy Hiszpanii sprawią, że UE wypracuje w końcu skuteczne mechanizmy dyscyplinujące członków unii walutowej do utrzymywania w ryzach deficytu sektora finansów publicznych poniżej 3% PKB. Stwarza się też potrzeba przygotowania wspólnej polityki fiskalnej wszystkich państw w strefie euro.”

Celeste, w jednym z wywiadów, postrzega niebezpieczeństwo w daleko idącej globalizacji, w niekontrolowanym wpływie korporacji na kształt polityki. Podobnie pisał Piotr Gilert w Rzepie” Ogromne sumy, jakie zebrał Obama, oznaczają śmierć dotychczasowego systemu finansowania publicznego, który miał ograniczyć wpływ wielkich pieniędzy na politykę, ale był obchodzony przez obie partie. Wcale nie świadczą jednak one o agonii demokracji w USA.”. Celeste, w przeciwieństwie do Gilerta, takie zagrożenie widzi.

Nawet dla laika, musi stawać się jasne, że globalizacja prowadzi do koncentracji kapitału na niespotykaną skalę. Wraz z tą koncentracją, rośnie wpływ korporacji na decyzje polityków, nazywany neokorporatywizmem. Zgromadzenie kapitału w niewielu rękach, przy rozpasanej spekulacji, to ogromne niebezpieczeństwo realizacji celów niewielkiej stosunkowo grupy ludzi. Co gorsza, coraz bardziej tzw.. polityka korporacyjna zbliża się w swoich celach, do polityki doskonale znanej z praktyk komunistycznych, do sterowania rynkiem? Prym wiedzie UE, swoim system normatywnym, na wszystko, „co się rusza”. Nie tylko zresztą w dziedzinie gospodarczej, ale poprze próbę unifikacji społeczeństw.

Załamanie rynkowe przełomu 2007/2008 nie zmieniło liczb w obrębie majątku zgromadzonego przez najbogatszych ludzi świata. Nastąpiły jedynie pewne przesunięcia. Doszło kilka nowych nazwisk. Nie ma to jednak nic wspólnego, z rosnącym popytem i wzrostem produkcji, dla jego zaspokojenia. Czyli pokryciem w realnej wartości rynkowej. Są prostą konsekwencją wywołania optymizmu rynkowego. Największe konsekwencje ponieśli ci, który za rozpasana spekulacją korporacyjna, muszą płacić. Czyli podatnicy, z których pieniędzy instytucje finansowe rządy wspierają.

Dlaczego wierzę Celeste bardziej niż innym analitykom rynkowym? W odpowiedziach na komentarze, zarzucające mi, że w swoich nawet bardzo intymnych wspomnieniach, patrzę na świat poprzez jakieś odniesienia polityczne czy gospodarcze, odpowiadam zawsze:, że ja reprezentuje typ, który już tak ma. Inaczej nie potrafię postrzegać świata jak właśnie w korelacji z jakimiś własnymi doświadczeniami. Podzielę się kilkoma z nich.

Zaorać rynek

Otwarcie polskiego rynku na inwestycje zagraniczne, w połączeniu z ogromnymi niedoborami towarów konsumpcyjnych, musiało przynieść efekt w postaci zarówno zwiększonego importu jak uruchamiania produkcji wielu artykułów na miejscu. Było też wiadomo, ze wielkie koncerny, które od lat doskonale funkcjonowały na rynkach kapitalistycznych, 40-milionowego rynku zbytu nie odpuszczą. Istniejące bariery celne na import wielu towarów, stwarzały często większą opłacalność w lokowaniu produkcji na miejscu.

Koncerny nie czekały oczywiście na budowę własnych fabryk, tylko zaczynały od importu gotowych produktów, sprzedawanych w cenach poniżej cen europejskich, z myślą o wprowadzeniu przede wszystkim danej marki na rynek, zyskowność tych działań odsuwając w przyszłość.

W okresie zajmowania rynku, koncerny akceptowały bardzo wysokie nakłady na koszty budowy sieci dystrybucyjnej. Przez pierwszych kilka lat zatrudniono rzesze sale representatives, czyli popularnych „repów”, tworząc bardzo rozbudowane i kosztowne systemy sprzedaży. Oferowano im służbowe samochody, telefony komórkowe, szkolenia i wizję ścieżek kariery. Zawsze odbiegały one od standardów zachodnich, ale były i tak kosztowne, a dla zatrudnianych na tych stanowiskach Polaków, stanowiły cel marzeń. A także iluzje trwałości zatrudnienia, uzależnionej od ich indywidualnych wyników. Praca trwała umowne 8 godzin:, czyli jak się z uśmiechem mówiło: „ od ósmej do ósmej”. W miarę osiągania celu, czyli osiągnięcia zamierzonego pułapu udziału danego produktu w rynku, następowała zmiana polityki zatrudnienia w sprzedaży. Cięto koszty jak się da. Powoli likwidowano liczbę zatrudnionych w systemach sprzedażowych, po to, aby zracjonalizować na koniec sprzedaż i oddać dystrybucję w ręce wielkich hurtowni. Tylko nieliczni rzeczywiście mogli realizować obiecane ścieżki kariery w firmie. Większość odchodziła ze zdobytym doświadczeniem do dystrybucji w innej firmie, na warunkach często dobiegających od czasów „zaorywania rynków” bez względu na koszty.

W czasie „racjonalizowania kosztów” w pewnym koncernie, jako dyrektor od public relation, a równocześnie członek zarządu w fabryce, miałam „służbowe” spotkanie z dyrektorem finansowym koncernu podczas kolacji w hotelu Sobieski w Warszawie. Mieliśmy rozmawiać o kolejnym zarządzeniu z cyklu „tniemy koszty”. Kolacja była urokliwa, hotel i nocleg dobrej marki. Przez blisko trzy godziny rozmowy, racząc się wyszukanymi daniami i najlepszym winem (Paul był doskonałym znawcą), w tle rozmowy o historii i kulturze świata, usłyszałam, że koncern zdecydował, że likwiduje możliwość zakupu na rachunek firmy, śmietanki do kawy. Trzeba przyzwyczaić pracowników, że to jest luksus, który sami muszą sobie sfinansować. Zarządzenie dotyczyło pracowników biurowych i fizycznych, związanych z produkcją. Pracownicy sprzedaży, byli jeszcze pod ochroną.

Za kolację, Paul zapłacił służbową kartą. Rachunek wyniósł –bagatelka, około 1 200 zł.Oszczędności nie dotyczyły zarządów, które ciężko pracowały na sukces finansowy koncernu.

c.d.n.

 

http://shaneinaf.blogspot.com/2008/11/gerald-celeste-trends-research.html

http://blog.rp.pl/gillert/2008/10/30/czy-pieniadze-zabija-demokracje-w-usa/

http://haggard.w.interia.pl/corpo.html

http://www.parkiet.com/artykul/7,906687.html

http://www.sfora.biz/Milionerow-jest-coraz-wiecej-I-to-mimo-kryzysu-a17959

http://podatki.onet.pl/bill-gates-nie-jest-juz-najbogatszym-czlowiekiem-n,19925,3190060,1,prasa-detal

1maud
O mnie 1maud

Utwórz własną mapę podróży.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka